sobota, 4 października 2014

Mój problem- zajadanie smutków i nudy

 


Od zawsze tak miałam, że każdy stres, kłopot i problem zajadałam. I to nie tylko słodyczami.

W szkole podstawowej byłam największą osobą w klasie. Koledzy nazywali mnie Krasulą i gorzej. Wiele nocy z tego powodu przepłakałam. Było mi przykro i zajadałam kłopot. W liceum również nie byłam szczupła i ból topiłam w pączkach, słodkich bułkach, drożdżówkach i mordoklejkach- wielkich krówkach.

Dla dociekliwych, mój rocznik był ostatnim, który do szkoły podstawowej uczęszczał w wariancie ośmioklasowym. Gimnazjum ominęło mnie szerokim łukiem.



W liceum poszłam do dietetyka. W trzy miesiące schudłam 12 kg. Efekt był niesamowity. Nastolatka wagą sięgająca 85 kg. Horror! Wtedy udało mi się schudnąć, ale szybko mi przeszło. Sezon wakacyjny zrobił swoje. Na 100-dniówce wyglądał już na olbrzymią. I nadal zajadałam. Do tego mniej więcej w tym czasie zauważyłam, że mam mocniejszą głowę do alkoholu od innych.

Kiedy poszłam na studia nieco się zmieniło. Na pierwszym roku była duża, ale pod koniec nie wyglądałam już tak źle. W połowie drugiego roku zaczęły się już kłopoty. Sesje, ćwiczenia, zajęcia, wypady ze znajomymi, imprezy w akademikach. Mieszanka wybuchowa! A waga wciąż rosła...

Na piątym roku wyszłam za mąż, dokładnie na dwa tygodnie przed początkiem semestru zimowego. Na tydzień przed ślubem odkryłam, że jestem w ciąży. Piąty rok studiów upłynął mi na zmaganiu się z wieloma stresami w nowej roli- żona, matka w przyszłości oraz studentka. Zajadałam stresy, zajadałam nudy- bo siedziałam dużo w domu, sama. Po urodzeniu córki nieco schudłam, ale zanim Księżniczka zdmuchnęła pierwszą świeczkę na torcie jej mama była gigantyczna. Dziś córka ma 5 lat a ja mam niemal 100 kg!

I ten ostatni tydzień też był dla mnie stresujący. Zmarła moja Babcia. Mocno to przeżyłam. Od momentu kiedy Babcia trafiła do szpitala do chwili, kiedy otrzymaliśmy smutną wiadomość, przez cały ten czas radziłam sobie z tą sytuacją w najlepszy znany mi sposób- jadłam. Do południa potrafiłam nie zjeść nic, tylko pić wodę lub kawę z mlekiem i cukrem, a popołudniu zamieniałam się w buldożer, który pochłaniał wszystko. Zjadałam dania obiadowe, potem dobijałam kanapką i oczywiście wieńczyłam proces słodyczami. Efekt?

Żmudne odchudzanie z poprzednich dwóch tygodni zniszczone w ciągu 7 dni. Wszystko co zrzuciłam nadrobiłam.

Dobrze chociaż, że wskaźnikiem odchudzania nie jest tylko waga ale i również centymetr, bo inaczej zaczynałabym od zera.

Nie ma co się oszukiwać. Są sytuację, nad którymi nigdy nie zapanujemy. Są sytuacje, które zniszczą nam cały plan i zrujnują wszystko. I nad nimi nie wolno się nawet zastanawiać. Nie sądzę, by ktoś zdołał mnie powstrzymać od zjadania słodyczy, kiedy zmagałam się z żalem i smutkiem. W takich chwilach należy odpuścić. Pozwolić sobie na przeżywanie smutku w odpowiedni sposób. Ale jedzenie to tylko jeden ze sposobów, ten najmniej ważny. Ważniejsza jest tu rozmowa i wsparcie. Jedzenie nie zastąpi drugiej osoby, ale może osłodzić trudną rozmowę. Jeżeli możecie, to rozmawiajcie zamiast się objadać. Jeśli nie umiecie się powstrzymać, rozmawiajcie przy zajadaniu, ale pół porcji oddajcie tej drugiej osobie. Ja zajadałam smutki sama- to mój największy błąd.

Ale są też chwile, nad którymi można zapanować, jak stres przed egzaminem czy rozmową kwalifikacyjną. Tutaj my musimy być panami sytuacji. Tutaj my dyktujemy warunki.

Jeżeli znajdę sposób na moje stresy to oczywiście się podzielę. A tego posta piszę, bo osób takich jak ja jest więcej.Nie namawiam Was do pobłażania sobie. Namawiam Was do racjonalnego podchodzenia do swoich problemów i słabości.



Źródła zdjęć tu, tu i tu

sobota, 20 września 2014

Po pierwsze: dieta

Wybór diety był dla mnie dość łatwy. Dlaczego? Bo testowałam już wiele.

Była dieta kopenhaska- bardzo restrykcyjna, bardzo wymagająca. Dała mi błyskawiczne efekty ale i bardzo szybko nadrobiłam. Bardzo, bardzo, bardzo szybko i bardzo, bardzo dużo . Efekt jojo murowany i był spektakularny.

Była dieta Dukana - bardzo nudna i brakowało mi w niej warzyw i owoców.

Była dieta kapuściana - przez długi czas nie mogłam patrzeć na kapustę a monotonia diety szybko spaliła mój zapał na nią.

Była dieta 1000 kcal - ale chodziłam głodna i za nic nie mogłam na niej wytrzymać

Zdjęcie tutaj


Teraz jest dieta 1500-1600 kcal.
Moje zapotrzebowanie kaloryczne wynosi ok. 2500 kcal. Przy zredukowaniu diety o ok. 1000 kcal wychodzi mi ilość kcal aby zachować siły i tracić na wadze.

A jak to rozłożyć na posiłki? Krakowskim targiem wyznaczmy, że dziennie jeść będę posiłki o łącznej kaloryczności 1550.

Na śniadanie powinnam zjadać 25% tej ilości czyli       388 kcal
Na drugie śniadanie 10% czyli                                        150 kcal
Na lunch powinnam zjadać 20% czyli                            310 kcal
Na obiad powinno to wynosić 30% czyli                        465 kcal
Na kolację zaś 15% czyli                                                 232 kcal.

Wielkości te podał mi dietetyk, więc nie mnie z nimi dyskutować.

Tą dietę stosuję już drugi tydzień. Oczywiście, że nie zaczęłam teraz, kiedy piszę tego bloga. Ja już coś ze sobą robię :)

Śniadania są syte, głównie opierają się na chlebie ciemnym. Na drugie śniadanie zazwyczaj mam koktajl, z jogurtu, owoców i warzyw. Na lunch mam lekką sałatkę. Na obiad jest obiad- lekkie dania obiadowe. Kolacje są wysokobiałkowe, żeby rozruszać metabolizm.


Zdjęcie tu

piątek, 19 września 2014

Dlaczego teraz...

Jest koniec września, mam coraz więcej na głowie a moje ciało odmawia mi współpracy. Dystans, który wielokrotnie pokonywałam, teraz stał się dla mnie trudny. Do domu wracam zmęczona, zdyszana i pozbawiona sił, a to przecież początek dnia. Schylanie się jest kłopotem, zabawa z córką jest kłopotem. Wyjście gdziekolwiek jest kłopotem.

Wstydzę się swojego ciała. Nie mogę czerpać radości z czasu wspólnie spędzonego z rodziną. Chowam się przed światem za wielkimi tunikami, babcinymi bluzkami i paskudnymi strojami kąpielowymi.

Wstaję zmęczona, kładę się spać zmęczona. nawet mój umysł pracuje ciężej. Zadania, z którymi do tej pory dawałam sobie radę, teraz sprawiają mi więcej kłopotów.

Jestem na bieżąco z plotkami z show biznesu, znam najpopularniejsze seriale, ale nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam naprawdę dobrą książkę, a nie popularną. Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy wybrałam film przez jego wartość a nie przez obsadę aktorską czy ilość gwiazdek przyznanych przez znane portale. Nie mogę opisać nawet jak bardzo się rozleniwiłam.

Dlatego postanowiłam coś zmienić. Stąd mój nowy plan na najbliższe kilka miesięcy.

Po pierwsze: dieta

Sieć jest pełna różnych diet, szybkich i bardzo szybkich. Ja jednak postawiłam na dietetyka. Poszłam spotkać się z p. Klaudią, która ułożyła dla mnie dietę 1500 kcal, uwzględniając moje preferencję.

W diecie tej mam swoje dwie chwile przyjemności - piątkowe piwo i słodką niedzielę, ale o tym przy kolejnych wpisach.

Po drugie: ćwiczenia

Nie ma co się oszukiwać, jeżeli teraz skoczę na głęboką wodę to po tygodniu, góra dwóch zrezygnuję zupełnie z ćwiczeń. Wtedy każda wymówka będzie dobra. Dlatego na początek przygotowałam sobie zestaw na rozgrzewkę:

* skakanka 15 serii po 30s skoków z nogi na nogę (10 serii) i obunóż (5 serii) z przerwami po 15s

* sqaty 2x po 15

* brzuszki 2 x po 20
Jeżeli uważasz, że to mało, to sam pomyśl, że małymi kroczkami też gdzieś zajdę, a lepsze to niż nie robić nic.

Po trzecie: motywacja

Tutaj nie będzie konkretnego wpisu. Jedno jest pewne. Odchudzanie to sprint, to maraton...